…Stałem zasępiony obserwując kaskady rwącej wody, które nikły w głębokim rozlewisku rzeki Kukonjoki. Każdy z nas wędkarzy czuł kiedyś to co ja wówczas. Z jednej strony, przecież przed chwilą miałem spotkanie z potężną rybą, ale z drugiej dręczyło mnie uczucie niewykorzystanej szansy. Tak więc gorzki smak niemocy towarzyszył mi przez najbliższych kilka chwil…
To był ostatni dzień pierwszego obozu. Po bardzo udanym wędkarsko, wczorajszym dniu, apetyt na kontakt z metrowymi szczupakami mocno się wyostrzył. Wstaliśmy z Grubym kilka minut po trzeciej. Tym razem do ekipy Wędkarstwo z Pasją dołączył Michał. Podobnie jak ja, miał ochotę wyśrubować swoje PB. Byliśmy już przygotowani do wędrówki w dół rzeki a doświadczenie zdobyte w poprzednich dniach pozwalało sądzić, że to będzie nasz dzień. Wszędobylskie kukułki, dzikich lasów Finlandii dały znać, że czas ruszać do boju. Tu ciekawostka, otóż, zauważyłem pewną zależność pomiędzy żerowaniem szczupaków a aktywnością kukułek. Kukułki rozpoczynały swój monotonny koncert niedługo po 3 rano, po to by lekko przycichnąć w okolicach godzin południowych, a następnie kontynuować wbijanie gwoździ w nasze głowy, każdym kolejnym „kuku”, aż do godzin późnowieczornych. Szczupaki bardzo podobnie, im kukułki mocniej „gwałciły” ucho tym te z większą furią atakowały nasze przynęty. Oczywiście nigdy nikomu o tych zależnościach nie wspominałem żeby nie narażać się na śmieszność w oczach kolegów wędkarzy ale Wy już znacie przepis na wielkie szczupaki.:)
Walka z wielkim szczupakiem |
Ruszyliśmy w drogę i bez zbędnej zwłoki zaczęliśmy obławiać czarne wody rzeki. Naszym celem były Mamuśki z jej ujścia do jeziora ale żeby tam się dostać czekało nas kilka kilometrów marszu krętą linią brzegową. Żeby jak najwięcej efektywnego czasu spędzić właśnie na ujściu, postanowiliśmy zatrzymać się po drodze tylko w kilku ciekawych miejscach. Dwie wytypowane „bankówki” były w połowie długości naszej wyprawy. To rozlewiska w kształcie koła tuż za bystrzami. Powstawały one na skutek wymywania linii brzegowej na ostrym zakręcie rzeki. Wyglądało to tak, że silny nurt napędzony kaskadami, wymywał zewnętrzny brzeg a następnie wyhamowując tworzył prąd wsteczny. Takie miejsca gwarantowały przynajmniej kilka brań. Ryby ustawiały się na skraju bystrej wody i „wsteczniaka”. Zatrzymaliśmy się nad pierwszym takim rozlewiskiem. Trafiłem jednego szczupaka i jeden spiął mi się w trakcie holu. Nie były to jednak duże ryby, w przedziale 60 -70 cm.
w Finlandii takie biorą wszędzie |
Po drodze czekało nas jeszcze jedno rozlewisko a następnie leniwe wody z bagnistymi brzegami aż do samego jeziora. Ruszyliśmy więc dalej. Ustawiłem się w dogodnym miejscu przy kolejnej miejscówce i wykonałem pierwszy rzut. Kuba spostrzegł, że zostawił podbierak jakieś 300 metrów wcześniej więc wyciągnął gumiaki przez las a Michał szukał stanowiska, z którego mógłby posłać gumę do wody. W drugim rzucie poczułem potężne uderzenie w gumę i hamulec zagrał. Od razu poczułem, że mam do czynienia z nie lada przeciwnikiem. Szczupak zdawał się pewny swej siły i jednostajnym tempem piłował od prąd w największą kipiel rzeki. Nie podejmowałem siłowej walki ponieważ uznałem, że woda sama mi go odda. Nie mógł przecież sam długo walczyć z silnym nurtem i ze mną jednocześnie. Miałem rację, ryba zawróciła, z równym spokojem i pewnością zaczęła płynąć w kierunku „głęboczki” ze wstecznym nurtem. Chciałem oderwać rybę od dna żeby oszacować jej gabaryty. Niestety szczupak ruszył wprost na żeremia bobrów, które miałem nieco po prawo. Nie udało mi się go zatrzymać. Wpłynął w stertę, słusznych rozmiarów, balików wystruganych na kształt gigantycznych ołówków. - No to po herbacie – rzuciłem do Michała, który bacznie się przyglądał zmaganiom. Tymczasem poczułem właściwą moc i spryt ryby. Cwany potwór oplątał plecionkę o kłody i ruszył z impetem na środek rzeki. Byłem jednak gotowy na trudne warunki i plecionka nie ustąpiła. Obserwowaliśmy z Michałem, z wyraźnym niedowierzaniem na twarzach, jak ryba wlecze za sobą przynajmniej trzy bale wielkości ludzkiej nogi. Szczęście się do mnie uśmiechnęło ponieważ kłody się odczepiły i mogłem kontynuować hol. Ryba jednak wciąż ze spokojem kontrolowała przebieg walki. W chwili gdy zacząłem odzyskiwać plecionkę rybsko targnęło swoim cielskiem i uwolniło się z potrzasku zostawiając na powierzchni wir wody, który kręcił się jeszcze przez kilka chwil…
żeremie bobra |
Tymczasem dotarł z podbierakiem Gruby.
- Co tak stoicie? – zapytał.
- Pewnie nie uwierzysz ale właśnie straciłem naprawdę dużą rybę.
- No z pewnością, zawsze jak mnie nie ma to tracisz gigantyczną rybę. Mogłem to z góry założyć.
- No ładnie, dobrze że Michał był świadkiem – pomyślałem
- Idziemy dalej - dodałem po chwili.
Poszliśmy już bez dłuższych przystanków aż na samo ujście. Tam rozpoczęliśmy prawdziwą pogoń za szczupakami. Biczowaliśmy wodę z pasją i nadzieją ale niestety żadna poważna ryba nie uwiesiła się na haku. Nie tak miał wyglądać ten dzień. Zakomunikowałem Grubemu, że ja powoli wracam i że będę obławiał końcowy bieg rzeki aż dojdę do miejsca gdzie spodziewam się rewanżu.
To jest wędkarstwo |
Tak też zrobiłem. Wędrując w górę rzeki obławiałem pieczołowicie każdy interesujący kawałek rzeki. Udało mi się nawet wydłubać trzy szczupaki w wymiarze 60+. Minęło pewnie ze dwie godziny nim dotarłem w miejsce gdzie przegrałem walkę z potworem z Kukonjoki. Nabrałem powietrza w płuca i posłałem gumę dokładnie w to samo miejsce co przedtem. I co? I trach! Wędka wygięła się w łuk a kołowrotek zaczął oddawać plecionkę. Ten sam spokój silnego szczupaka i ten sam kierunek pod prąd w bałwany rwącej wody. Następnie tak jak poprzednio ryba ruszyła w stronę żeremi. Podjąłem siłowy hol żeby nie pozwolić jej na wpłynięcie w zawady. Ale niestety znów wypluł gumę. Cisnęły mi się na usta wszystkie łacińskie słówka jakie znam. Usiadłem na kamieniu i zaważyłem, że w ferworze walki zrobiła mi się potężna „broda” na plecionce. Sięgnąłem do plecaka po butelkę z eliksirem mocy i zaczerpnąłem dwa duże łyki. Tego było mi potrzeba... Nim zdążyłem rozplątać plecionkę nadszedł Kuba z Michałem.
- i jak tam wyrównałeś rachunki? – Zapytał Gruby
- nie pytaj
- co znowu?
- 2:0
- ten sam?
- na pewno. Weź no rzuć pod ten warkocz – wskazałem miejsce wędką.
Gruby stanął obok. Rzucił raz drugi i trach! Hamulec kołowrotka zagrał melodię. Lokomotywa po raz trzeci ruszyła w górę rzeki lecz tym razem jeszcze szybciej niż poprzednio uwolniła się z potrzasku.
- o kurde, może i nie zmyślałeś – przyznał mi rację.
Powtórzył rzut i ryba zaatakowała po raz czwarty oraz po raz czwarty, po krótkiej walce, wypluła przynętę. Niestety to był ostatni kontakt z potworem z Kukonjoki. Cwana silna bestia dalej grasuje w czarnych odmętach rzeki. Mnie jednak nie tyle siła co spokój i opanowanie przeciwnika wyrywały z woderów. Chociaż wiedzieliśmy, że to jest jej rewir i, że pewnie wieczorem znów tu będzie żerować to jednak był to dzień zmiany obozowiska. Tym samym musieliśmy uznać wyższość przeciwnika. Po tym jak Gruby dwa razy poległ w walce, mi na duszy oczywiście zrobiło się lżej. U Polaka to normalne. Nie mniej fakty są takie: Potwór z Kukonjoki vs Wędkarstwo z Pasją 4:0.
Zapraszamy do czytania pozostałych wspomnień z wyprawy do Finlandii
Komentarze
Prześlij komentarz